muzyka

środa, 14 października 2015

Minęło już sześć lat, nawet nie wiem kiedy ten czas przeleciał. Czasem mam wrażenie, że przeciekł mi przez palce, że nie zdążyłam zrobić nic wielkiego. A tym czasem powoli kończę już drugą szkołę, przede mną ważne wybory, być może decyzje na całe życie. Chciałabym z powrotem chodzić do przedszkola, dopiero poznawać wszystko dookoła. Spędzać dni na zabawie, nie mieć obowiązków, problemów i zmartwień. Nie zastanawiać się, dlaczego jest tak a nie inaczej. Dlaczego im dalej tym trudniej?Pamiętam jak jeździłam z tatą do lasu. Bardzo lubił spędzać tam czas. Jesienią zbieraliśmy grzyby, a wiosną podglądaliśmy życie zwierząt. Nauczył mnie jak kochać i szanować wszystko to, co żyje. Nie brzydziły mnie wtedy ślimaki i dżdżownice, na widok których teraz mam ochotę zwymiotować. Chodziliśmy od czasu do czasu na łąkę, gdzie zbieraliśmy kwiatki dla mamy. Urządzaliśmy wycieczki po górach, jeździliśmy w ładne miejsca całą rodziną. Pewnego razu wziął mnie ze sobą do pracy, ale nie na całą zmianę, tylko na godzinę, może dwie. Odwiedzaliśmy razem jego kolegę, który zawsze dawał mi coś słodkiego, przez co byłam dosyć pulchnym dzieckiem. Wydaje mi się, że kiedyś byłam z nim też na rybach, ale sama już nie wiem, czy to nie był zwykły sen... Siedzieliśmy na brzegu niedużego stawu. Opowiadałam mu szeptem, czego dowiedziałam się ostatnio w przedszkolu. Kiedy któraś z ryb złapała się na haczyk, tata wyciągał ją, mówił jak nazywa się dany gatunek i wypuszczał z powrotem. Kilka wzięliśmy ze sobą, niestety z przeznaczeniem na obiad. W samochodzie przez przypadek wysypałam pojemnik z żywą przynętą. Tata był wtedy strasznie zły, ale nie krzyczał po mnie. Musieliśmy to potem posprzątać, co nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Chciałabym, żeby to wspomnienie okazało się prawdziwe, ale nie pytałam nigdy o to mamy, bojąc się odpowiedzi.
Z czasem takich wycieczek było coraz mniej. Zdarzały się pojedyncze spacery do parku, które powoli też ustały. Nie rozumiałam, czy to moja wina, czy przestałam być dobrą córką. W końcu przyszedł niezapominany, pełen bólu i cierpienia dzień. Wtedy spotkaliśmy się ostatni raz. Pamiętam go dokładnie. Nie zdążyłam mu opowiedzieć jak było w szkole, w ogóle nie rozmawialiśmy. Nie zdążyliśmy. Później sama chodziłam na łąkę zbierać kwiatki dla mamy. Nie byłam od tego czasu na grzybach, a w lesie nie szukałam zwierząt. Nie umiałam zebrać się w sobie, żeby odwiedzić tatę. Kosztowało mnie to za dużo stresu, smutku i żalu. Nie chciałam zrozumieć dlaczego tak się stało. Teraz tego żałuję. Jestem trochę starsza i wiem, że nieważne ile nas dzieli, on i tak jest przy mnie. Nawet jeśli ledwo pamiętam jak wyglądał, jak się uśmiechał, jak patrzył na mnie wzrokiem pełnym ojcowskiej miłości. Jestem pewna, że pilnuje, żeby nic mi się nie stało. Śmieje się i płacze razem ze mną. Ja i on, zawsze i wszędzie, nierozłączni. 



środa, 11 lutego 2015


  Opornie rozchylałam powieki. Z chęcią pospałabym jeszcze godzinę lub dwie, ale wiedziałam, że to nie czas i miejsce. Powoli wstałam i owinęłam kołdrą swoje nagie ciało. Wyciągnęłam z szafy męską koszulkę. Zaskoczył mnie ten porządek, poskładane ubrania a nawet ułożone kolorystycznie, chociaż mogłam się po nim tego spodziewać. Przeczesałam długie, sięgające prawie do pasa, włosy. Pomalowałam rzęsy, jednak z reszty makijażu zrezygnowałam. Z dołu dobiegał piękny, słodki zapach. Podążałam w tym kierunku jak zaczarowana. Cichutko schodziłam po drewnianych, krętych przy końcu schodach. Stał z patelnią w ręce, odwracał naleśnik na drugą stronę. Zakradłam się i przytuliłam do jego pleców z całej siły. Odwrócił się i powitał delikatnym pocałunkiem. Podniósł mnie łapiąc za biodra, a ja oplotłam nogi wokół jego pasa. Złączyliśmy wargi, po czym posadził mnie na blacie i wrócił do poprzedniej czynności. Wygłupialiśmy się trochę. Powiedział, że słodko wyglądam w jego koszulce. Zarumieniłam się. Kiedy na talerzu znajdowała się już sterta naleśników wyciągnęłam z lodówki dżem malinowy. Jedliśmy powoli patrząc sobie w oczy. Po skończonym posiłku włożyliśmy naczynia do zmywarki. Złapałam go za rękę prowadząc do sypialni. Po dwóch godzinach stwierdziłam, że pora wracać do domu. Zebrałam swoje rzeczy i pożegnaliśmy się. Kompletnie wypadło mi z głowy, że jestem umówiona na obiad z siostrą. Dawno się nie widziałyśmy. W mieszkaniu byłam o 12:15, miałam więc niecałe dwie godziny. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i nakarmiłam kota. Zajęło mi to godzinę, resztę czasu poświęciłam na oglądanie telewizji. Miałam bardzo dobry humor, postanowiłam skorzystać z uroków zimy i dotrzeć na miejsce spotkania pieszo. Stęskniłam się za siostrą. Była ode mnie kilka lat starsza, wcześnie wyszła za mąż. Po urodzeniu drugiego dziecka prawie nie opuszczała domu. Mój szwagier dobrze zarabiał, mogła sobie na to pozwolić. Poza tym praca gospodyni wcale nie jest lekka. Przez liczne obowiązki rzadko się spotykałyśmy. Tylko kiedy nasza mama zajmowała się wnukami miała możliwość się stamtąd wyrwać. Ale nigdy nie narzekała na swoje życie. Widocznie jej odpowiadało. To nas od siebie różniło. Ja nie potrafiłam wytrzymać w jednym miejscu dłużej niż dwa lata. Nie opuszczałam miasta, ale zmieniałam mieszkania, kiedy tylko natrafiała się okazja. Po prostu potrzebowałam nowych miejsc i ludzi. 
Dotarłam do ulubionej restauracji mojej siostry dziesięć minut przed czasem. Wcale mnie nie zaskoczyło, że siedziała już przy stoliku pod oknem. Zawsze przychodziła wcześniej. Spędziłyśmy miło popołudnie, a wieczorem razem wróciłyśmy do jej domu. Pomyślałam, że przyda mi się kilka dni spokoju, całkowitego wyciszenia. A tam każda pomoc była mile widziana.


środa, 4 lutego 2015

Usłyszałam dobrze znaną mi melodię. Podniosłam komórkę i odebrałam połączenie. "Będę po ciebie o 18" powiedział i rozłączył się. Spojrzałam na zegarek, 16:38. No pięknie, nie wyrobię się. Siedziałam w dresie na kanapie, oglądając telewizję i pochłaniając paczkę musli. Na głowie miałam luźny kucyk zrobiony z niekoniecznie umytych włosów. Byłam zdania, że bez sensu malować się rano, a potem jakoś nie było czasu. Oczywiście mogłam się ogarnąć wcześniej, ale przeszkodziło mi w tym straszne lenistwo.
Spoglądając w lustro stwierdziłam, że porządna kąpiel też się przyda. Albo raczej jest nieunikniona. Odkręciłam gorącą wodę, takie prysznice uwielbiałam. Dla pewności włosy umyłam dwa razy. Zawinęłam je w ręcznik i ubrałam szlafrok. Usiadłam naprzeciw dużego lustra. Naszykowałam sobie wszystkie potrzebne kosmetyki. Kiedy makijaż był gotowy znów sprawdziłam godzinę. 17:20 - nie najgorzej. Wysuszyłam i wyprostowałam włosy. Zajęło mi to 10 minut. Ogarnęłam jeszcze szybko mieszkanie, ale to był dosłownie momencik. Wbrew pozorom, dbałam o porządek. Pozostawało mi wybrać sukienkę i dodatki. Postawiłam na małą czarną, dwunastocentymetrowe czółenka, kopertówkę i złotą bransoletkę. Z dumą stwierdziłam, że wyglądam naprawdę dobrze. Zwłaszcza w porównaniu z widokiem sprzed dwóch godzin. Miałam jeszcze 5 minut, które spędziłam na ostatnich poprawkach i uprzątnięciu sypialni. Kiedy wszystko było gotowe dostałam od niego wiadomość, że jest już na dole. Włożyłam płaszczyk i zamknęłam za sobą drzwi mieszkania. Schodząc ze schodów prawie się zabiłam, więc na półpiętrze wzięłam buty do ręki i zbiegłam boso. Wsiadłam do czarnego samochodu, a z kierowcą przywitałam się buziakiem w policzek. Nie wiedziałam dokąd mnie zabiera, ale byłam pewna, że uczyni ten wieczór wyjątkowo udanym. Zatrzymaliśmy się pod moją ulubioną restauracją. Zjedliśmy kolację przy blasku świec, po czym pojechaliśmy do niego. Łóżko i droga do sypialni wyścielona płatkami róż, a na szafce nocnej dwa kieliszki z czerwonym winem. Dookoła paliły się waniliowe świeczki. Stanął za mną i objął mnie w pasie, całując po szyi.
Idealny wieczór walentynkowy. 



niedziela, 1 lutego 2015

Wartki, ale płytki strumyk. Gdzieś przy brzegu jedna, wyjątkowo piękna, dorodna róża z delikatnymi płatkami i ostrymi kolcami. Coś jak połączenie dobra i zła. Tak oczywiste przeciwności tworzące razem jedną, spójną całość. Jak ying i yang. Nieopodal rozkwitające drzewo, a w jego cieniu dwoje zakochanych. Dziewczyna w letniej, kwiecistej sukience przed kolano. Plotła wianek, a chłopak dostarczał jej do tego mleczy i stokrotek. Kiedy skończyła, założyła go sobie na dokładnie rozczesane, długie blond włosy. Wyglądała przepiękne. Patrzył na nią z podziwem i miłością. Kochał ją najbardziej na świecie, bez względu na wszystko. Przeklinał w myślach, kiedy musieli się rozstawać. Starał się, aby zdarzało się to jak najrzadziej. Często znikali na parę dni w takie miejsca jak te.
Czar prysł, kiedy powiedziała mu, że jest w ciąży. Nie mogli już uciekać od rzeczywistości. Wynajął mieszkanie, znalazł pracę. Ona z początku dorabiała jako kelnerka, ale po pół roku zmuszona była zrezygnować. Urodziła śliczne, a co najważniejsze, zdrowe bliźniaki. W ich życie weszła rutyna, która każdego potrafi znudzić. Praca, dom, dzieci. Dom, dzieci, praca. Dzieci, praca, dom. Po paru latach nie wytrzymali. Spakowali cztery walizki i uciekli na drugi koniec świata. Nie wiedzieli jak sobie poradzą, nie mieli oszczędności. Ale tylko wolność dawała im szczęście, które było dla nich najcenniejsze. Wybudowali mały dom w cudownej okolicy. Gdzieś na odludziu, między drzewami, z dostępem do wody, blisko dzikich zwierząt. Nauczyła córeczkę pleść wianki, które sprzedawała na cotygodniowym targu w jakiejś małej, za to malowniczej wsi. Pokazał synowi, jak strugać figurki z drzewa, łowić ryby i odróżniać grzyby jadalne od trujących. Żyli skromnie, ale byli wolni. Ich dzieci pokochały taki tryb życia. Mogły, ale nie chciały wyjechać ze swoimi do miasta. I tak z pokolenia na pokolenie żyli w zgodzie z naturą, która obdarowywała ich wszystkim co najlepsze.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Mieliśmy po osiemnaście lat. Wiele planów, wspólne życie.. To była prawdziwa miłość. Umówiliśmy się w mojej ulubionej cukierni. 27 sierpnia, gorące lato. Miałam na sobie kwiecistą sukienkę przed kolano z kokardą na wysokości pasa. Długie włosy splecione w luźny warkocz po prawej stronie. Pojedyncze kosmyki zostawione wolno. Kiedy mama nie patrzyła pomalowałam rzęsy jej tuszem. Byłam od dwóch miesięcy pełnoletnia, ale najmniejszy kosmetyk był dla mnie czymś wyjątkowym. Nic dziwnego, takie były czasy. Sandałki ubrałam dopiero przed wejściem do cukierni. Wolałam chodzić boso, czułam się wtedy taka wolna. Zazwyczaj biegałam po polanach albo wspinałam się po drzewach. Gdzie by mi tam buty były potrzebne. Ale cukiernia to co innego. Tam nie wpuszczali boso.
Jak zwykle się spóźniał. Nie zwracałam na to większej uwagi. Właściwie to nie miałam nawet zegarka. Pani sprzedająca ciasteczka mi powiedziała, że było dziesięć minut po siedemnastej. Dziesięć minut to nie tak dużo. Tyle czasu potrzeba aby spokojnym krokiem dotrzeć z mojego domu na łąkę koło młyna.
Przed cukiernią zatrzymała się jakaś dziwna maszyna prowadzona przez człowieka. Dobrze mi znanego zresztą. Wszedł do środka, usiał naprzeciwko mnie. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Powiedział, że pięknie wyglądam i doskonale pomalowałam rzęsy. Zarumieniłam się. Przypomniałam sobie o maszynie. Zapytałam co to i jak działa. Stwierdził, że najlepiej będzie jak sama przekonam się do czego służy jeden z pierwszych motocykli. Od małego byłam ciekawska, więc nic nie mogło mnie powstrzymać. Wsiedliśmy na śmieszny pojazd. Wyjechaliśmy z miasteczka. Coraz szybciej mijaliśmy młyny, domy, łąki. Wiatr przenikał przez rozwiane włosy. Takiego efektu nie uzyskiwałam nawet szybkim biegiem. To dopiero prawdziwa wolność. 
Wtedy zauważyłam stado krów wychodzących na drogę. Ani myślały się ruszyć. Przecież nie mogliśmy zrobić im krzywdy! Spanikowana, szarpnęłam mojego kierowcę za rękę, żeby skręcił. I faktycznie to zrobił, tylko za szybko, za spontanicznie.. Przed nami las. Już dawno stracił kontrolę nad motocyklem, nie mieliśmy szans. Siedziałam za nim, ręce oplotłam mu w pasie, schowałam głowę. Uderzyliśmy w drzewo. Zasłonił mnie i.. uratował mi życie, płacąc najwyższą cenę.
Nie mogłam pogodzić się z jego śmiercią. Prawie nie wychodziłam z domu. Później okazało się, że jestem w ciąży. Urodziłam małą dziewczynkę, kropla w kroplę przypominającą swojego ojca. To sprawiało, że ilekroć na nią patrzyłam miałam przed oczami wypadek. Po co mu był ten motocykl? Mieszkaliśmy w spokojnej, mało rozwiniętej wsi.. Tutaj nikt nie słyszał o takiej maszynie. Ale pochodził z miasta, tam wszystko było inne.. On był inny.


środa, 21 stycznia 2015

Powoli otwierałam oczy. Nigdy nie przypuszczałam, że może to sprawiać taki ból. Rozejrzałam się dookoła. Białe ściany, łóżko, jakieś urządzenia, okno. Poczułam drętwienie w prawej ręce. Wyciągnęłam ją spod cienkiej kołdry. Była zabandażowana.  I wtedy wszystko do mnie dotarło...
Wieczór. Siedziałam pod ścianą, drobna, krucha, zapłakana. Właściwie to krztusząca się płaczem. Miałam już tego wszystkiego dość. Wiedziałam, że mam wokół siebie kochających mnie ludzi. Powinnam była być szczęśliwa, ale nie potrafiłam. Czułam, ze nikt nie rozumie mnie i moich problemów. Trzymałam w ręku ostry, metalowy przedmiot. Miałam odwagę, wystarczyło tylko przejechać nim po ręce. No i stało się. Pierwsze, drugie, trzecie cięcie. Coraz więcej krwi. Niesamowity ból. Dopiero wtedy zrozumiałam, że tego nie chce. Ale było za późno. Nie wierzyłam, że ktoś wejdzie do mojego pokoju na czas. Dla znieczulenia, resztkami sił połknęłam tabletki nasenne. Nie wiem ile ich było, 2 albo 12. Nie umiałam sobie przypomnieć, ale to nie miało znaczenia. Usłyszałam głos, ale nie rozpoznałam go. Zastanawiałam się jedynie, czy już umarłam. Ciekawiło mnie co się stanie. Przecież nie ma czegoś takiego jak nic. Zawsze coś jest. Nie myliłam się. Szłam jakimś tunelem, dookoła błyskały kolorowe światełka. Spotykałam przyjaciół, znajomych, rodzinę. Z każdym chwilę rozmawiałam. Zachowywali się tak, jakby nic się nigdy nie stało. Nie miałam odwagi o to zapytać, więc tylko się uśmiechałam. Tunel powoli dobiegał końca. Stanęłam teraz na zielonej łące. W powietrzu unosił się zapach polnych kwiatów. Słyszałam pracę pszczół, grę konika polnego i marsz mrówek. Wzdłuż horyzontu łąka, ciągle taka sama. Ogromna, niekończąca się. Zrozumiałam, że tego w pewnym sensie chciałam, zabijając się. Stałam pośrodku sama. Ja i kilka robaków. Tak ma wyglądać wieczność? Co ja narobiłam..I wtedy coś się stało. Nie mogłam określić co to było. Powoli między granicą łąki a nieba przebijało białe światło. Po chwili obraz polany całkowicie zniknął.  Białe ściany, łóżko, jakieś urządzenia, okno. Poczułam drętwienie w prawej ręce. Wyciągnęłam ją spod cienkiej kołdry. Była zabandażowana. Czy to znaczy, że..? Tak, żyłam. Uratowali mnie. Oddycham. A tunel i łąka - sen? Bardzo możliwe. Czułam, jakby moje życie zaczynało się od nowa i jednego byłam pewna - nie zmarnuję go.




niedziela, 18 stycznia 2015

Była piękna. Najpiękniejsza. I tylko moja. Lubiłem budzić się obok niej, uwielbiałem patrzeć w te brązowe oczy, kochałem słuchać tego słodkiego głosu. Krótko mówiąc ideał.
Nie spieszyło mi się nigdzie, więc z łóżka zwlokłem się dopiero przed jedenastą. Przemyłem twarz zimną wodą. Na przeciw mnie stały kosmetyki mojej księżniczki i mimowolnie na twarzy zagościł mi uśmiech. Robiłem śniadanie, kiedy znalazłem jej ulubiony dżem brzoskwiniowy, a spierzchnięte wargi rozciągnęły się wesoło. Wróciłem do sypialni, aby włożyć na siebie coś więcej niż tylko czarne bokserki. W szafie było więcej damskich ubrań niż moich. Wszystkie miały jedną, śliczną właścicielkę. Patrzyłem na nie uśmiechnięty. Wszystko mi ją przypominało. Nie było przedmiotu, który nie kojarzyłby mi się z tą kruchą istotką. Umówiłem się z kumplem na lunch o dwunastej, więc zarzuciłem kurtkę i wyszedłem. Taksówka już czekała. Pamiętałem czas, kiedy jechaliśmy nią razem, wtedy pierwszy raz przyszła do mojego mieszkania.
Spotkanie z przyjacielem nie skończyło się na lunchu, ale dobrze mi zrobiło. Jakiś czas temu pozrywałem kontakty ze znajomymi, aby każdą chwilę poświęcać tej ślicznotce. Jak widać, nie mieli mi tego za złe. Wiedzieli, że muszę dbać o swój skarb. Po powrocie zrobiłem maślany popcorn i włączyłem nasz ulubiony film. Często tak spędzaliśmy wieczory. Nie ukrywam, że bardzo mi to odpowiadało. Kiedy się skończył, skakałem jeszcze chwilę po kanałach, a w końcu udałem się do sypialni. Chciałem z nią jeszcze chwilę porozmawiać, a potem pójść spać.
"Cześć skarbie, jak minął ci dzień? Bardzo za tobą tęsknie. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu się zobaczymy. Podczas twojej choroby obiecaliśmy sobie, że nic nas nie rozdzieli i tego się trzymajmy. Mam nadzieję, że już niedługo będziesz w moich ramionach. Jesteś dla mnie wszystkim. Nic nas nie rozdzieli - nawet dwa światy, w których tkwimy chwilowo osobno. Świat żywych i świat takich jak ty. Zostały mi po tobie zdjęcia, kosmetyki, ubrania i kilka książek. Michał dzisiaj powiedział, żebym się ich pozbył, to może będzie mi łatwiej. Ale ja nie chcę, bo przypominają mi o tobie. Nigdy bym tego nie zrobił. Dzięki nim pamiętam każdy dzień, który razem spędziliśmy. Czekaj tam na mnie. Kocham cię słoneczko."
I zasnąłem.


czwartek, 15 stycznia 2015

Krople deszczu rozbijały się o ulicę, podobnie jak moje łzy o podłogę. Tęsknota. Tak, to dobre słowo by najtrafniej opisać co czułam. Można by tam ująć jeszcze żal. Do siebie i całego świata. Zastanawiałam się jak dać upust emocjom, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Chciałam krzyczeć, ale kiedy rozchylałam wargi nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego dźwięku. Piekielny niemy krzyk. Czułam się okropnie. Z niczym nie dawałam sobie rady. Nawet głupiego zadania nie byłam w stanie rozwiązać, bo moje myśli zajęte były czym innym. Rysowanie, czytanie, pisanie - nic nie działało. Związałam włosy w luźny kucyk, założyłam sweter, spodnie, kurtkę i buty. Wyszłam z domu. Nawet nie wiedziałam dokąd zmierzam. Szłam przed siebie. Deszcz mieszał się ze słonymi łzami, które moje oczy produkowały ze zdwojoną siłą. W gruncie rzeczy cieszyłam się, że ulice są puste. Nie chciałam, żeby ktokolwiek widział jak zanoszę się od płaczu. Pytania czy coś się stało były najgorsze. Kiedy pada ludzie siedzą w domach, mało kto włóczy się po parku. Usiadłam na mokrej huśtawce na placu zabaw dla dzieci. Puściłam najcięższą muzykę jaką miałam na komórce. Żeby nie dzielić się nią z otoczeniem założyłam małe, białe słuchawki. Zamknęłam oczy. Powoli chwiałam się w przód i tył, z każdą chwilą coraz bardziej. Kiedy spojrzałam wreszcie dookoła, na huśtawce obok siedziała dobrze znana mi osoba. Moja przyjaciółka. Nie wiedziałam jak mnie tu znalazła, razem byłyśmy w tym miejscu chyba raz. Sama przychodziłam tu często, ale nikomu o tym nie mówiłam. Znała mnie jak nikt inny, nie musiałam nawet mówić co się stało - domyśliła się. Bez słowa wstałam i przytuliłam się do niej mocno. Objęła mnie jak małą dziewczynkę i pocałowała w czoło. Jednomyślnie skierowałyśmy się w stronę mojego domu.
Usiadłyśmy na łóżku, podałam jej kubek gorącej, owocowej herbaty. Uspokajała mnie jej obecność. Przebrane w wygodne dresy włączyłyśmy film. Mało rozmawiałyśmy. Wiedziała, że jak będę chciała, to sama zacznę mówić. Potrzebowałam tylko jej obecności. Obecności ważnej dla mnie osoby.

wtorek, 13 stycznia 2015

Śnieg zaścielił drogę. Ściemniało się. Patrzyłam melancholijnie przez okno. W świetle ulicznych latarni widziałam malutkie spadające płatki śniegu. Zauważyłam zbliżającą się ciemną postać. Była na tyle daleko, że nie mogłam jej dokładnie rozpoznać, zwłaszcza, że znajdowałam się na piętrze. Mimo tego doskonale wiedziałam kto to. Zbiegłam na klatkę schodową po ciemnych, drewnianych schodach. Włożyłam buty i kurtkę. Wyszłam z domu, aby jak najszybciej znaleźć się obok niego. Poczuć jego oddech i cudowne perfumy. Doskonale pamiętałam ten zapach i z utęsknieniem na niego czekałam. Weszliśmy z powrotem do domu. Schodami udaliśmy się na górę, do małego, lawendowego pokoju z mnóstwem porozstawianych przytulanek i świeczek. Drobne płomyczki unosiły się ku górze. Ledwo zamknęłam drzwi, a nasze wargi się złączyły. Powoli i delikatnie ocierały o siebie. Czułam, jakby jutra miało nie być. Liczył się tylko ten jeden moment. Chwila decydująca o wszystkim. Taka najważniejsza, niepowtarzalna. Spojrzeliśmy na siebie. Jego błękitne oczy były najpiękniejsze na świecie, a moje zaraz potem - przynajmniej tak mówił. Zniknęły wszystkie problemy, bo przecież był obok. Usiadł na łóżku, a ja na jego kolanach. Przytuliłam się jak tylko umiałam najmocniej, jakby w obawie, że zniknie. Wyszeptałam, że go kocham. Odpowiedział mi równie cicho. Spojrzałam na niego delikatnie uśmiechnięta. Znał ten wyraz twarzy bardzo dobrze. Kilka godzin minęło na szczerych rozmowach, pocałunkach i ogólnym byciu blisko. Byłam w szoku, że musi już wracać. Wydawało mi się, że upłynęła chwilka. Nawet nie włączyliśmy filmu, który zaplanowaliśmy obejrzeć. Odprowadziłam go na przystanek. Ostatnie przytulenie, złączenie warg. Odwróciłam się i powolnym krokiem zmierzałam do domu. Weszłam do moich własnych czterech ścian. Powietrze przesiąknięte męskimi perfumami, dopalające się świeczki, a na wprost lusterko. Przejrzałam się w nim. Oczy wypełnione miłością, wargi rozciągnięte w uśmiechu, na szyi kilka krwiaków, przypominających wyglądem małe, słodkie owoce. Tak, choćbym miała wszystko, jednak brakowało mi jednego, najważniejszego. Jego oddechu, którego teraz już tak dobrze nie słyszę. Jeden moment zepsuł wszystko. Straciłam go. Ale obiecał mi kiedyś, że beze mnie będzie szczęśliwy i musi dotrzymać słowa. Mijamy się czasami, ale nie patrze mu w oczy. Nie mam odwagi. Zraniłam go i nie potrafiłam tego naprawić. Teraz płacę wysoką cenę za własną głupotę i chwilę nieuwagi. Straciłam moje źródło uśmiechu i szczęścia. Bezpowrotnie.

witam na nowym blogu :)

zaczynam nowego bloga, na którym będę umieszczać krótkie opowiadania, najczęściej w połowie urwane, bo niestety zazwyczaj tak mi one wychodzą. liczę na wejścia i komentarze, miło byłoby mi, gdyby ktoś tu czasem zaglądał i wyraził swoją opinię :)
moje opowiadania są odzwierciedleniem mojego humoru, więc w zależności od nastawienia bywają naprawdę przeróżne.
miłego wieczoru! ஐ