muzyka

piątek, 26 lutego 2016

Amelia była piegowatą, niską i szczupłą dziewczyną o bardzo jasnej karnacji. Rude włosy, sięgające ramion, sterczały na wszystkie strony. Szare oczy, pozbawione blasku, pokazywały wszystkie negatywne emocje, które nastolatka kryła głęboko w sobie. Nikt w klasie nie chciał z nią rozmawiać, dlatego że nie kupowała najdroższych ubrań i kosmetyków. Nikt z jej otoczenia nie wiedział, jak wspaniałą dziewczyną była Amelka. Poza imponującymi wynikami w nauce miała na koncie jeszcze kilka sukcesów. Parę miesięcy temu zajęła pierwsze miejsce w konkursie literackim, otrzymała też wyróżnienie w konkursie plastycznym. Od jakiegoś czasu działała jako wolontariuszka w pobliskim szpitalu, na oddziale dziecięcym. Sprawianie radości nieuleczalnie chorym rówieśnikom było ważną czynnością dla Amelii, chociaż wymagało wielkiej dojrzałości od tak młodej osoby. Od sytuacji sprzed dwóch lat starała się podchodzić z dystansem do swojego zajęcia. Dobrze wiedziała, że życie jest niesprawiedliwe, jednak nie potrafiła pogodzić się z odejściem jednej z pacjentek - Agaty. Dziewczyny poznały się na samym początku uczestnictwa Amelii w akcjach miejscowego wolontariatu. Szybko znalazły wspólny język. Niestety, u Agaty już wcześniej wykryto nowotwór. Zmarła, po niespełna trzech latach spędzonych w szpitalu. Amelia była wtedy w ostatniej klasie szkoły gimnazjalnej. Bardzo przeżyła śmierć przyjaciółki. Te wydarzenia zmieniły wesołą dziewczynkę w skrytą nastolatkę. Obiecała sobie, że nikt nie zastąpi miejsca Agaty. Z pewnością bała się utraty kolejnej ważnej osoby. Czuła żal do lekarzy, że nie zdołali pomóc Agacie, była przecież bardzo młoda i miała przed sobą całe życie. Rodzice Amelii czuli się bezradni, postanowili skorzystać z pomocy specjalistów
i zapisali córkę do psychologa. Dziewczyna wstydziła się tego, ale zgodnie z umową jeździła do poradni dwa razy w tygodniu, zaraz po lekcjach. Nie wiedziała,
że w pobliżu mieszka Kuba, chłopak z jej klasy.
Pewnego dnia nastolatek i jego znajomi wracali do domu. W autobusie zauważyli Amelię. Nie obeszło się bez złośliwych uwag na temat jej kwiecistej koszuli i pikowanej spódniczki. Znudzona nieśmiesznymi żartami na swój temat, Amelia wyciągnęła z torby telefon i słuchawki. Nie zauważyła, że wtyczka nie była do końca włożona w urządzenie, dlatego, kiedy włączyła swoją ulubioną piosenkę, dźwięk rozniósł się na cały autobus. Stało się to przyczyną kolejnych docinek, przez co w oczach dziewczyny gromadziły się łzy. Czuła się zbędna, a przede wszystkim zawstydzona. W takich chwilach najbardziej tęskniła za Agatą, przy której nigdy nie była smutna.
Autobus zatrzymał się na przedostatnim przystanku. Amelia wyszła z pojazdu,
a zaraz za nią grupa przyjaciół, co lekko ją zaniepokoiło. Przyspieszyła kroku, skręcając w małą uliczkę. Przestraszyła się, kiedy usłyszała za sobą głosy znajomych z klasy. Kilka budynków dalej znajdowała się poradnia psychologiczna, do której zmierzała. Był to jej wielki sekret, nie mogła pozwolić, aby banda rozkapryszonych nastolatków dowiedziała się o jej problemach. Odwróciła się, ale nikogo za nią
nie było. Odetchnęła z ulgą. Pomyślała, że ktoś z nich tutaj mieszka i wszyscy właśnie weszli do domu. Nie zauważyła w pobliżu małego sklepu, do którego weszła grupa. Spokojnie otworzyła drzwi budynku, kiedy znowu usłyszała znane głosy. Spojrzała z przerażeniem w stronę znajomych. Stali na środku drogi, pokazując na nią palcem i śmiejąc się do rozpuku. Całą wizytę Amelia tłumiła w sobie złość i smutek.
Po powrocie do domu usiadła przed komputerem i zalogowała się do portalu społecznościowego. Było tam pełno wpisów popularnej w szkole grupy. Uwagę dziewczyny przykuł jeden o treści: "Nasza klasowa dziwaczka jest też wariatką!". Kolejny brzmiał: "Jeśli znasz Amelię, lepiej trzymaj się od niej z daleka! To psychopatka, wszyscy widzieliśmy!". Pod każdym wpisem znajdowało się kilkanaście obraźliwych komentarzy. Po piegowatych policzkach dziewczyny spływały łzy. Czuła się okropnie i miała pretensje do samej siebie. Nie dość, że jej tajemnica wyszła na jaw, to na dodatek śmiała się z tego cała szkoła. Wszyscy ją oceniali, chociaż nikt nie znał przyczyny problemu, z jakim się zmagała. Szydzono z niej na forum publicznym. Pomimo, że nikomu nie zrobiła krzywdy, taktowano ją jak przestępcę.
Kilka następnych dni zmieniło życie Amelii w koszmar. W szkole była wytykana palcami, w internecie wyzywana od najgorszych. To zniszczyło resztki równowagi w jej psychice. Gasło w niej wszystko, co budowała od nowa po stracie przyjaciółki. Nie jadła, ani nie spała.
Nie ukrywała, że jest słaba, miała nadzieję, że dzięki temu odpuszczą. Myliła się. Pokazując swój ból jedynie motywowała swoich prześladowców. Przemoc psychiczna zaczęła przemieniać się w fizyczną. Uczniowie popychali dziewczynę
na korytarzu, podstawiali nogę. Robili wszystko, aby upadła na ziemię. Gdy tak się działo, w sieci pojawiały się wpisy: "Dotyka dna dosłownie i w przenośni!" albo "Niech leczy nogi, skoro nie potrafi chodzić, na głowę i tak już za późno!". Amelia wiedziała, że nie powinna tego czytać, jednak nie pozwalała jej na to ciekawość.
Nie miała siły gniewać się za te oszczerstwa, które brzmiały w jej głowie jak wyrok,
wydany na nią przez rówieśników...
Popchnięta przez kogoś trzeci raz tego samego dnia, wpadła na wysokiego chłopaka, stojącego tyłem do niej. Odsunął się szybko, przez co Amelia upadła na ziemię. Brunet nachylił się nad nią i zapytał, czy wszystko w porządku. Dziewczyna była zaskoczona jego postawą. Przytaknęła, a nastolatek pomógł jej wstać. Zawstydziła się, dlatego postanowiła jak najszybciej odejść, ale tuż po pierwszym kroku przewróciła się ponownie. Przeraźliwy ból w kostce nie pozwalał jej na żaden ruch. Przejęty chłopak wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju nauczycielskiego.
W szpitalu okazało się, że kostka jest skręcona i Amelia będzie musiała zostać w domu przez dwa tygodnie. Mimo bólu była szczęśliwa, jednak nie na długo. Przypomniała sobie o portalu społecznościowym i okropnych wpisach. Nie brakowało także komentarzy na temat minionego wypadku. Mnóstwo obelg, które za każdym razem raniły Amelkę tak samo. Zdziwiła się, kiedy zobaczyła, że ktoś do niej napisał. Kliknęła zakładkę „konwersacje” i zobaczyła wiadomość od chłopaka ze szkoły. Miał na imię Dawid. Zapytał czy ból w kostce ustał. Po krótkiej wymianie zdań, nastolatek zaczął pocieszać Amelię. Poradził, żeby nie czytała obraźliwych wpisów, bo nie mają nic wspólnego z prawdą i to jest najważniejsze. Pozornie błahe słowa bardzo pomogły dziewczynie. Ulżyło jej na myśl, że ktoś stanął po jej stronie i próbuje ją zrozumieć.
Przez dwa tygodnie Amelia i Dawid pisali ze sobą całymi dniami. Nastolatce zaczęło zależeć na chłopaku, który jako jedyny okazał wsparcie i współczucie. Powoli otwierała się przed nim, jak kiedyś przed Agatą. Krzywdzące wpisy powoli ustawały, ale przezorna Amelia nie cieszyła się na zapas. Sądziła, że to z powodu nieobecności w szkole, więc po powrocie wszystko może wrócić „do normy”.
Na szczęście nie miała racji. Uczniowie, wcześniej śmiejący się z niej na przerwach, zachowywali się tak, jakby widzieli pierwszy raz kogoś takiego w szkole. Jedynie grupa odpowiedzialna za te wydarzenia uśmiechała się złośliwie na widok dziewczyny. W czasie przerw Amelia szukała wzrokiem Dawida, ale chłopaka nigdzie nie było. Dopiero po lekcjach zobaczyła, jak wychodzi z kolegami ze szkoły. Uśmiechnęła się do niego blado, a on odpowiedział tym samym. Zaraz po powrocie do domu zalogowała się na swój profil, czekając na wiadomość od Dawida.
Przez miesiąc nastolatkowie pisali ze sobą, jednak nigdy nie rozmawiali w szkole. Amelia była przekonana, że to z powodu wcześniejszych zdarzeń, przez które była obiektem zainteresowań wśród uczniów. Mimo to satysfakcjonowała ją nawet internetowa znajomość. Czuła, że może zwierzyć się chłopakowi, a on z chęcią jej wysłucha.
Pewnego dnia przyszła do szkoły wcześniej niż zwykle, lekcje rozpoczynały się dopiero pół godziny później. Przypadkiem usłyszała rozmowę dwóch dziewczyn
ze swojej klasy.
- Nie szkoda ci Amelii? Sama już nie wiem, czy dobrze robimy. A co jeśli zakocha się w tym naszym Dawidku? - zapytała jedna z nich.
- Hahaha, nawet nie żartuj. Wtedy to dopiero będzie ubaw, jeśli się dowie, że pisała
z nami, a nie z nim! - odparła druga szydzącym tonem.
- Mam coraz więcej wątpliwości... - mruknęła niska blondynka.
Amelia rozpłakała się. Poczuła się zdradzona i wyśmiana. Chciała zapaść się pod ziemię ze wstydu. Wybiegła ze szkoły, kierując się w stronę swojego domu. Tylko
we własnym pokoju czuła się bezpiecznie. Powoli docierało do niej, że zaufała przez Internet komuś, z kim prawie nie rozmawiała w rzeczywistości. To wyjaśniało obojętność Dawida podczas przerw. Nastolatka zrozumiała, że nigdy nie wiadomo, kto tak naprawdę zajmuje miejsce po drugiej stronie ekranu, ponieważ w sieci każdy może być tym, kim chce.
Amelia napisała do dziewczyn podszywających się za ukochanego chłopaka tylko jedno słowo: „wygrałyście”. Była bezsilna, a przede wszystkim zmęczona tym całym koszmarem. Pragnęła, aby wszystko się już skończyło. Zeszła po drewnianych schodach do kuchni. Wyciągnęła z apteczki tabletki nasenne. Wysypała sobie na rękę całą zawartość niedużego słoiczka. Zawahała się, czy na pewno chce to zrobić. Spojrzała na siebie w lustrze. Przypominała wrak człowieka. Pomyślała o wszystkich przykrych słowach, które przeczytała lub usłyszała na swój temat. Kilka łez spłynęło po policzkach Amelki. Pewna swoich czynów już miała połknąć leki, kiedy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Dziewczyna zmieszała się, odłożyła tabletki na stół i poszła zobaczyć kto przyszedł. Był to przerażony Dawid, świadomy faktu, że niewiele brakowało, a realną ofiarą wirtualnej przemocy padłaby młoda osoba po przejściach, której nikt nie pomógł, mimo że jej cierpienie widzieli wszyscy. Podszedł do Amelii i przytulił ją do siebie mocno. Uspokojona dziewczyna domyśliła się, że za obecność Dawida w jej domu odpowiedzialna jest niska blondynka z klasy i na twarzy Amelii w końcu zagościł szczery uśmiech.


niedziela, 31 stycznia 2016

Jak co wieczór, wyszedłem na dwór z moim owczarkiem. W pełni zgadzam się ze stwierdzeniem, że pies to najlepszy przyjaciel człowieka, jednak muszę przyznać, że codzienne spacery są uciążliwe. Rozumiem, że potrzebuje ruchu i świeżego powietrza, dlatego bez względu na pogodę zaciskam zęby i wywiązuję się z tego obowiązku. Ulubiona trasa Futrzaka obejmuje przejście przez nieoświetlony las, więc nie decyduję się na nią często. Nigdy nie spuszczam go ze smyczy, w obawie, że pobiegnie za daleko. Cierpliwie znoszę nawet zatrzymywanie się co pół metra w celu powąchania każdej rośliny.
Tamtego wieczoru postanowiłem dać za wygraną owczarkowi i przejść przez las. Zbliżała się północ, stąd też nie spodziewałem się nikogo spotkać. Żeby umilić sobie czas, słuchałem mojej ulubionej piosenki. Dziwne, że czułem się bezpiecznie w całkowitych ciemnościach. Do czasu, kiedy Futrzak zaczął zachowywać się inaczej niż zwykle. Skakał, szczekał, biegał wokół mnie. Schowałem słuchawki do kieszeni i zacząłem uspokajać psa. Nie wiedziałem, czego mógł się przestraszyć dopóki sam nie usłyszałem niepokojących dźwięków. Ciężko było mi określić, czy to płacz, czy stłumiony krzyk. Zamarłem, nie potrafiąc podjąć żadnej sensownej decyzji o dalszym ruchu. Najchętniej wróciłbym do domu, ale wtedy wyrzuty sumienia nie dałyby mi spokoju do końca życia. Miałbym świadomość, że zignorowałem bezsilne wołanie o pomoc. Z drugiej strony, bałem się podejść i zobaczyć, co się dokładnie dzieje. Wtedy Futrzak zdecydował za mnie, szczekając głośniej niż zwykle. Nie miałem wyboru, podążałem w kierunku odgłosów, które wcześniej słyszałem. Nie było to łatwe, ponieważ chwilę później ustąpiły. Włączyłem latarkę, żeby dostrzec - jak mniemałem - kobietę, nawołującą o pomoc. Owczarek wykorzystał swój doskonały węch, aby zlokalizować ofiarę. Czułem się jak bohater znanych powieści kryminalistycznych, chociaż wcale nie sprawiało mi to radości. Usłyszałem kroki, powolne i spokojne. Odwróciłem się, oświetlając mężczyznę skradającego się za mną. Nie rozpoznałem twarzy, ponieważ miał założoną kominiarkę. W ręce trzymał nóż ubrudzony krwią. Serce biło mi jak oszalałe. Na szczęście, Futrzak wiedział co robić. Ugryzł kryminalistę w rękę, na skutek czego ostre narzędzie spadło na ziemię, a mężczyzna uciekł. Postanowiłem zadzwonić na policję i wyjść, obawiając się o własne bezpieczeństwo. Wtedy zobaczyłem coś, czego nie potrafię zapomnieć do dnia dzisiejszego. Zakrwawione, prawie nagie ciało kobiety, która z trudem łapała oddech. Czym prędzej zadzwoniłem na pogotowie, wiedząc, że nie mam chwili do stracenia. Zdjąłem kurtkę, chcąc okryć ofiarę. Miała ponacinaną skórę na rękach, nogach, brzuchu i twarzy. Za dużo ran, aby zatamować krew. Próbowałem ją uspokoić, mówiąc że karetka już jedzie. Miałem wrażenie, że skona na moich kolanach. Pierwszy raz odpiąłem Futrzaka ze smyczy, żeby mógł pobiec po pomoc. Wrócił chwilę później z ratownikami, którzy zabrali kobietę. Do dzisiaj nie wiem, czy przeżyła, nie poznałem przecież nawet jej imienia.
 






niedziela, 24 stycznia 2016

Marzenia z zasady są nieosiągalne, a jednak stanowią podstawę ludzkiego życia. Wszyscy o czymś marzą, począwszy od szczęśliwej miłości, poprzez latanie, wysoko i daleko jak ptak, który cieszy się swoją wolnością, skończywszy na sławie, pieniądzach i dalekich podróżach. Czasem nawet codzienne sprawy przeobrażają się w marzenia, jeśli z rożnych powodów stają się niedostępne. Dzięki nim życie nabiera sensu, ponura rzeczywistość nie jest już tak przygnębiająca jak wcześniej, pojawia się niezbędna do funkcjonowania nadzieja. A ona, jak wiadomo, umiera ostatnia. Dopóki człowiek marzy, ma szansę na szczęście, więc najgorsze co można zrobić, to przestać marzyć. Pozbawia się wtedy możliwości ucieczki od problemów. Zostaje się z nimi na dobre i na złe. Marika była tego świadoma, dlatego dużo czasu poświęcała na rozmyślanie o swoich planach, ale też pragnieniach. Coraz chętniej odcinała się od świata, zamykając w swoim pokoju. Siadała na parapecie z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Całą swoją uwagę skupiała na spadających płatkach śniegu, kroplach deszczu albo lśniących na niebie gwiazdach. Miała dużo marzeń, większość z nich była nierealna, ale nie zniechęcało to dziewczyny. Swoją drogą, im mniej prawdopodobne tym bardziej intrygujące, skłaniające do refleksji nad wieloma dziedzinami życia. Chciała dostać w prezencie jedną z gwiazd, które podziwiała co wieczór, polecieć na księżyc, zostać lekarzem, napisać własną książkę, zakochać się z wzajemnością. Możliwe do zrealizowania wydawało się tylko ostatnie, brzmiące banalnie pragnienie. Czas powoli płynął, a na jej drodze nie pojawił się nikt, kogo potrafiłaby obdarzyć tak silnym uczuciem jakim jest miłość. Nie wiedziała, czy robi coś nie tak, czy to jej wina, czy takie po prostu jest zrządzenie losu. Postanowiła nie przejmować się tym, iść do przodu, marząc cichutko o księciu z bajki. Czy można zrobić coś więcej? Szukać na siłę, tylko po to, żeby znaleźć cokolwiek chyba nie ma sensu. Postępując według zasady "co ma być to będzie" również można osiągnąć szczęście. Wystarczy doceniać każdą chwilę, traktując ją jako ostatnią. Nie istnieje taka data, która powtórzyłaby się dwa razy, dlatego należy żyć tak, aby niczego w przyszłości nie żałować albo przynajmniej żałować jak najmniej. Cieszyć się z małych rzeczy, zauważać otaczające piękno. A tak ważna dla Mariki miłość z pewnością pojawi się, kiedy przyjdzie na to odpowiedni moment.







środa, 14 października 2015

Minęło już sześć lat, nawet nie wiem kiedy ten czas przeleciał. Czasem mam wrażenie, że przeciekł mi przez palce, że nie zdążyłam zrobić nic wielkiego. A tym czasem powoli kończę już drugą szkołę, przede mną ważne wybory, być może decyzje na całe życie. Chciałabym z powrotem chodzić do przedszkola, dopiero poznawać wszystko dookoła. Spędzać dni na zabawie, nie mieć obowiązków, problemów i zmartwień. Nie zastanawiać się, dlaczego jest tak a nie inaczej. Dlaczego im dalej tym trudniej?Pamiętam jak jeździłam z tatą do lasu. Bardzo lubił spędzać tam czas. Jesienią zbieraliśmy grzyby, a wiosną podglądaliśmy życie zwierząt. Nauczył mnie jak kochać i szanować wszystko to, co żyje. Nie brzydziły mnie wtedy ślimaki i dżdżownice, na widok których teraz mam ochotę zwymiotować. Chodziliśmy od czasu do czasu na łąkę, gdzie zbieraliśmy kwiatki dla mamy. Urządzaliśmy wycieczki po górach, jeździliśmy w ładne miejsca całą rodziną. Pewnego razu wziął mnie ze sobą do pracy, ale nie na całą zmianę, tylko na godzinę, może dwie. Odwiedzaliśmy razem jego kolegę, który zawsze dawał mi coś słodkiego, przez co byłam dosyć pulchnym dzieckiem. Wydaje mi się, że kiedyś byłam z nim też na rybach, ale sama już nie wiem, czy to nie był zwykły sen... Siedzieliśmy na brzegu niedużego stawu. Opowiadałam mu szeptem, czego dowiedziałam się ostatnio w przedszkolu. Kiedy któraś z ryb złapała się na haczyk, tata wyciągał ją, mówił jak nazywa się dany gatunek i wypuszczał z powrotem. Kilka wzięliśmy ze sobą, niestety z przeznaczeniem na obiad. W samochodzie przez przypadek wysypałam pojemnik z żywą przynętą. Tata był wtedy strasznie zły, ale nie krzyczał po mnie. Musieliśmy to potem posprzątać, co nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Chciałabym, żeby to wspomnienie okazało się prawdziwe, ale nie pytałam nigdy o to mamy, bojąc się odpowiedzi.
Z czasem takich wycieczek było coraz mniej. Zdarzały się pojedyncze spacery do parku, które powoli też ustały. Nie rozumiałam, czy to moja wina, czy przestałam być dobrą córką. W końcu przyszedł niezapominany, pełen bólu i cierpienia dzień. Wtedy spotkaliśmy się ostatni raz. Pamiętam go dokładnie. Nie zdążyłam mu opowiedzieć jak było w szkole, w ogóle nie rozmawialiśmy. Nie zdążyliśmy. Później sama chodziłam na łąkę zbierać kwiatki dla mamy. Nie byłam od tego czasu na grzybach, a w lesie nie szukałam zwierząt. Nie umiałam zebrać się w sobie, żeby odwiedzić tatę. Kosztowało mnie to za dużo stresu, smutku i żalu. Nie chciałam zrozumieć dlaczego tak się stało. Teraz tego żałuję. Jestem trochę starsza i wiem, że nieważne ile nas dzieli, on i tak jest przy mnie. Nawet jeśli ledwo pamiętam jak wyglądał, jak się uśmiechał, jak patrzył na mnie wzrokiem pełnym ojcowskiej miłości. Jestem pewna, że pilnuje, żeby nic mi się nie stało. Śmieje się i płacze razem ze mną. Ja i on, zawsze i wszędzie, nierozłączni. 



środa, 11 lutego 2015


  Opornie rozchylałam powieki. Z chęcią pospałabym jeszcze godzinę lub dwie, ale wiedziałam, że to nie czas i miejsce. Powoli wstałam i owinęłam kołdrą swoje nagie ciało. Wyciągnęłam z szafy męską koszulkę. Zaskoczył mnie ten porządek, poskładane ubrania a nawet ułożone kolorystycznie, chociaż mogłam się po nim tego spodziewać. Przeczesałam długie, sięgające prawie do pasa, włosy. Pomalowałam rzęsy, jednak z reszty makijażu zrezygnowałam. Z dołu dobiegał piękny, słodki zapach. Podążałam w tym kierunku jak zaczarowana. Cichutko schodziłam po drewnianych, krętych przy końcu schodach. Stał z patelnią w ręce, odwracał naleśnik na drugą stronę. Zakradłam się i przytuliłam do jego pleców z całej siły. Odwrócił się i powitał delikatnym pocałunkiem. Podniósł mnie łapiąc za biodra, a ja oplotłam nogi wokół jego pasa. Złączyliśmy wargi, po czym posadził mnie na blacie i wrócił do poprzedniej czynności. Wygłupialiśmy się trochę. Powiedział, że słodko wyglądam w jego koszulce. Zarumieniłam się. Kiedy na talerzu znajdowała się już sterta naleśników wyciągnęłam z lodówki dżem malinowy. Jedliśmy powoli patrząc sobie w oczy. Po skończonym posiłku włożyliśmy naczynia do zmywarki. Złapałam go za rękę prowadząc do sypialni. Po dwóch godzinach stwierdziłam, że pora wracać do domu. Zebrałam swoje rzeczy i pożegnaliśmy się. Kompletnie wypadło mi z głowy, że jestem umówiona na obiad z siostrą. Dawno się nie widziałyśmy. W mieszkaniu byłam o 12:15, miałam więc niecałe dwie godziny. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i nakarmiłam kota. Zajęło mi to godzinę, resztę czasu poświęciłam na oglądanie telewizji. Miałam bardzo dobry humor, postanowiłam skorzystać z uroków zimy i dotrzeć na miejsce spotkania pieszo. Stęskniłam się za siostrą. Była ode mnie kilka lat starsza, wcześnie wyszła za mąż. Po urodzeniu drugiego dziecka prawie nie opuszczała domu. Mój szwagier dobrze zarabiał, mogła sobie na to pozwolić. Poza tym praca gospodyni wcale nie jest lekka. Przez liczne obowiązki rzadko się spotykałyśmy. Tylko kiedy nasza mama zajmowała się wnukami miała możliwość się stamtąd wyrwać. Ale nigdy nie narzekała na swoje życie. Widocznie jej odpowiadało. To nas od siebie różniło. Ja nie potrafiłam wytrzymać w jednym miejscu dłużej niż dwa lata. Nie opuszczałam miasta, ale zmieniałam mieszkania, kiedy tylko natrafiała się okazja. Po prostu potrzebowałam nowych miejsc i ludzi. 
Dotarłam do ulubionej restauracji mojej siostry dziesięć minut przed czasem. Wcale mnie nie zaskoczyło, że siedziała już przy stoliku pod oknem. Zawsze przychodziła wcześniej. Spędziłyśmy miło popołudnie, a wieczorem razem wróciłyśmy do jej domu. Pomyślałam, że przyda mi się kilka dni spokoju, całkowitego wyciszenia. A tam każda pomoc była mile widziana.


środa, 4 lutego 2015

Usłyszałam dobrze znaną mi melodię. Podniosłam komórkę i odebrałam połączenie. "Będę po ciebie o 18" powiedział i rozłączył się. Spojrzałam na zegarek, 16:38. No pięknie, nie wyrobię się. Siedziałam w dresie na kanapie, oglądając telewizję i pochłaniając paczkę musli. Na głowie miałam luźny kucyk zrobiony z niekoniecznie umytych włosów. Byłam zdania, że bez sensu malować się rano, a potem jakoś nie było czasu. Oczywiście mogłam się ogarnąć wcześniej, ale przeszkodziło mi w tym straszne lenistwo.
Spoglądając w lustro stwierdziłam, że porządna kąpiel też się przyda. Albo raczej jest nieunikniona. Odkręciłam gorącą wodę, takie prysznice uwielbiałam. Dla pewności włosy umyłam dwa razy. Zawinęłam je w ręcznik i ubrałam szlafrok. Usiadłam naprzeciw dużego lustra. Naszykowałam sobie wszystkie potrzebne kosmetyki. Kiedy makijaż był gotowy znów sprawdziłam godzinę. 17:20 - nie najgorzej. Wysuszyłam i wyprostowałam włosy. Zajęło mi to 10 minut. Ogarnęłam jeszcze szybko mieszkanie, ale to był dosłownie momencik. Wbrew pozorom, dbałam o porządek. Pozostawało mi wybrać sukienkę i dodatki. Postawiłam na małą czarną, dwunastocentymetrowe czółenka, kopertówkę i złotą bransoletkę. Z dumą stwierdziłam, że wyglądam naprawdę dobrze. Zwłaszcza w porównaniu z widokiem sprzed dwóch godzin. Miałam jeszcze 5 minut, które spędziłam na ostatnich poprawkach i uprzątnięciu sypialni. Kiedy wszystko było gotowe dostałam od niego wiadomość, że jest już na dole. Włożyłam płaszczyk i zamknęłam za sobą drzwi mieszkania. Schodząc ze schodów prawie się zabiłam, więc na półpiętrze wzięłam buty do ręki i zbiegłam boso. Wsiadłam do czarnego samochodu, a z kierowcą przywitałam się buziakiem w policzek. Nie wiedziałam dokąd mnie zabiera, ale byłam pewna, że uczyni ten wieczór wyjątkowo udanym. Zatrzymaliśmy się pod moją ulubioną restauracją. Zjedliśmy kolację przy blasku świec, po czym pojechaliśmy do niego. Łóżko i droga do sypialni wyścielona płatkami róż, a na szafce nocnej dwa kieliszki z czerwonym winem. Dookoła paliły się waniliowe świeczki. Stanął za mną i objął mnie w pasie, całując po szyi.
Idealny wieczór walentynkowy. 



niedziela, 1 lutego 2015

Wartki, ale płytki strumyk. Gdzieś przy brzegu jedna, wyjątkowo piękna, dorodna róża z delikatnymi płatkami i ostrymi kolcami. Coś jak połączenie dobra i zła. Tak oczywiste przeciwności tworzące razem jedną, spójną całość. Jak ying i yang. Nieopodal rozkwitające drzewo, a w jego cieniu dwoje zakochanych. Dziewczyna w letniej, kwiecistej sukience przed kolano. Plotła wianek, a chłopak dostarczał jej do tego mleczy i stokrotek. Kiedy skończyła, założyła go sobie na dokładnie rozczesane, długie blond włosy. Wyglądała przepiękne. Patrzył na nią z podziwem i miłością. Kochał ją najbardziej na świecie, bez względu na wszystko. Przeklinał w myślach, kiedy musieli się rozstawać. Starał się, aby zdarzało się to jak najrzadziej. Często znikali na parę dni w takie miejsca jak te.
Czar prysł, kiedy powiedziała mu, że jest w ciąży. Nie mogli już uciekać od rzeczywistości. Wynajął mieszkanie, znalazł pracę. Ona z początku dorabiała jako kelnerka, ale po pół roku zmuszona była zrezygnować. Urodziła śliczne, a co najważniejsze, zdrowe bliźniaki. W ich życie weszła rutyna, która każdego potrafi znudzić. Praca, dom, dzieci. Dom, dzieci, praca. Dzieci, praca, dom. Po paru latach nie wytrzymali. Spakowali cztery walizki i uciekli na drugi koniec świata. Nie wiedzieli jak sobie poradzą, nie mieli oszczędności. Ale tylko wolność dawała im szczęście, które było dla nich najcenniejsze. Wybudowali mały dom w cudownej okolicy. Gdzieś na odludziu, między drzewami, z dostępem do wody, blisko dzikich zwierząt. Nauczyła córeczkę pleść wianki, które sprzedawała na cotygodniowym targu w jakiejś małej, za to malowniczej wsi. Pokazał synowi, jak strugać figurki z drzewa, łowić ryby i odróżniać grzyby jadalne od trujących. Żyli skromnie, ale byli wolni. Ich dzieci pokochały taki tryb życia. Mogły, ale nie chciały wyjechać ze swoimi do miasta. I tak z pokolenia na pokolenie żyli w zgodzie z naturą, która obdarowywała ich wszystkim co najlepsze.