muzyka

wtorek, 13 stycznia 2015

Śnieg zaścielił drogę. Ściemniało się. Patrzyłam melancholijnie przez okno. W świetle ulicznych latarni widziałam malutkie spadające płatki śniegu. Zauważyłam zbliżającą się ciemną postać. Była na tyle daleko, że nie mogłam jej dokładnie rozpoznać, zwłaszcza, że znajdowałam się na piętrze. Mimo tego doskonale wiedziałam kto to. Zbiegłam na klatkę schodową po ciemnych, drewnianych schodach. Włożyłam buty i kurtkę. Wyszłam z domu, aby jak najszybciej znaleźć się obok niego. Poczuć jego oddech i cudowne perfumy. Doskonale pamiętałam ten zapach i z utęsknieniem na niego czekałam. Weszliśmy z powrotem do domu. Schodami udaliśmy się na górę, do małego, lawendowego pokoju z mnóstwem porozstawianych przytulanek i świeczek. Drobne płomyczki unosiły się ku górze. Ledwo zamknęłam drzwi, a nasze wargi się złączyły. Powoli i delikatnie ocierały o siebie. Czułam, jakby jutra miało nie być. Liczył się tylko ten jeden moment. Chwila decydująca o wszystkim. Taka najważniejsza, niepowtarzalna. Spojrzeliśmy na siebie. Jego błękitne oczy były najpiękniejsze na świecie, a moje zaraz potem - przynajmniej tak mówił. Zniknęły wszystkie problemy, bo przecież był obok. Usiadł na łóżku, a ja na jego kolanach. Przytuliłam się jak tylko umiałam najmocniej, jakby w obawie, że zniknie. Wyszeptałam, że go kocham. Odpowiedział mi równie cicho. Spojrzałam na niego delikatnie uśmiechnięta. Znał ten wyraz twarzy bardzo dobrze. Kilka godzin minęło na szczerych rozmowach, pocałunkach i ogólnym byciu blisko. Byłam w szoku, że musi już wracać. Wydawało mi się, że upłynęła chwilka. Nawet nie włączyliśmy filmu, który zaplanowaliśmy obejrzeć. Odprowadziłam go na przystanek. Ostatnie przytulenie, złączenie warg. Odwróciłam się i powolnym krokiem zmierzałam do domu. Weszłam do moich własnych czterech ścian. Powietrze przesiąknięte męskimi perfumami, dopalające się świeczki, a na wprost lusterko. Przejrzałam się w nim. Oczy wypełnione miłością, wargi rozciągnięte w uśmiechu, na szyi kilka krwiaków, przypominających wyglądem małe, słodkie owoce. Tak, choćbym miała wszystko, jednak brakowało mi jednego, najważniejszego. Jego oddechu, którego teraz już tak dobrze nie słyszę. Jeden moment zepsuł wszystko. Straciłam go. Ale obiecał mi kiedyś, że beze mnie będzie szczęśliwy i musi dotrzymać słowa. Mijamy się czasami, ale nie patrze mu w oczy. Nie mam odwagi. Zraniłam go i nie potrafiłam tego naprawić. Teraz płacę wysoką cenę za własną głupotę i chwilę nieuwagi. Straciłam moje źródło uśmiechu i szczęścia. Bezpowrotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz